De peregrinatio in Mazovia Anno Domini MCCXI
Zdarzy³o siê razu pewnego, a by³o to w roku tysi±c dwie¶cie jedenastym, ¿e nasz ksi±¿ê biskup p³ocki, Gedko zwan Powa³±, zamy¶li³ na dzieñ ¶wiêtego Bruno z Kwerfurtu pielgrzymów z Ziemi P³ockiej do grobu tego¿ ¶wiêtego wys³aæ, a ¿e i¶æ musieli starym traktem kupieckim przez puszcze Zagajnicy i Czerwonego Boru, tedy do ksiêcia Konrada o przewodników siê zwróci³ i zbrojn± eskortê, ten za¶ pana Krzysztofa mu wskaza³. Pan Krzysztof za¶ tym chêtniej siê tego podj±³ i¿ z jego dworu i grodu a okolicznych osad tako¿ gar¶æ p±tników siê zebra³a, pragn±cych do grobu ¶wiêtego Bruno peregrynowaæ. Wyruszy³ tedy na spotkanie z onymi wêdrowcami pan Krzysztof ze swymi lud¼mi i rych³o na miejsce przez kurierów umówione przyby³, gdzie od bezpiecznego i strze¿onego traktu kupieckiego droga ku ¶wiêtemu miejscu w lasach nieprzebytych ukrytemu odbiega³a.
Tako¿ dwiema dniami przed ¶wiêtem, w miejscu tym, u karczmy ksi±¿êcej, która na samym rozdro¿u dla us³ugi kupców i p±tników postawiona by³a, pielgrzymi z odleg³ych stron przybywaj±cy gromadziæ siê poczêli, w najwiêkszej za¶ liczbie z Ziemi Krakowskiej. A byli tam te¿ Szpitalnicy z kilku ¶l±skich i ma³opolskich komandorii wraz z Rycerzami Templum to jest ¦wi±tyni, tymi samymi którzy teraz osiedli w Klein Olsen, co siê t³umaczy: Ole¶nica Ma³a, w Ziemi ¦l±skiej, z Niemiec przez ksiêcia ¶l±skiego Henryka zaproszeni, podówczas z naszym ksiêciem Konradem jeszcze w przyjaznych stosunkach pozostaj±cego, a których biskup tameczny, Wincenty zwan Kad³ubkiem, p±tnikom z Krakowa id±cym dla ochrony przyda³.
Kiedy¶my wiêc z panem naszym Krzysztofem na miejsce przybyli, tamci wyszli nam na powitanie i grzecznie z nami rozmawiali, skutkiem czego postanowiono wraz z zakonnym rycerstwem wspólnym, obronnym siê na pobliskiej polanie obozem roz³o¿yæ. Ledwie jednak tak uczynili¶my, a zaraz wszyscy p±tnicy poczêli siê na to samo miejsce schodziæ a namioty swe wedle naszych rozstawiaæ, dla blisko¶ci pogañskich ziem i czyhaj±cych pono na le¶nym trakcie zbójów bezpieczniej siê w asy¶cie zbrojnych czuj±c, a ¿e to¿ samo kolejni przybywaj±cy czynili, obóz rozrós³ siê potê¿nie, nie w takim porz±dku jednak, jakiego by¶my sobie ¿yczyli, wiêcej te¿ niewiast i nierycerskiego luda w nim by³o ni¼li zbrojnych, przeto a¿ do zmierzchu nie mogli¶my zasiekiem go opasaæ ni zliczyæ ilu ludzi pod nasz± opiek± pozostaje.
W czasie gdy siê wiêc insi pielgrzymi na to miejsce schodzili, pan nasz Krzysztof spo³em z panem Andrzejem, którego funkcj± obo¼nego obarczy³, w konsensusie z komandorami rycerzy-mnichów z obu zgromadzeñ niezbêdne ku obozu obronie prace zarz±dzi³. Wszelako jako siê rzek³o dla mnogo¶ci ludu i pomêczenia drog± sz³y one do¶æ wolno a tymczasem mia³o miejsce kilka zdarzeñ zaiste niefortunnych. Okaza³o siê bowiem ¿e przebywa³ tam w pobli¿u jeden z ruskich kniaziów, Jaromir, ze sw± dru¿yn±. Nie wiedz±c o tym kilkoro zapó¼nionych pielgrzymów ku nam na nocleg d±¿±cych a potem i nasi zakonni milites pana Boguty z obozu na zwiad pos³ani wpadli na kniaziowych ludzi i dosz³o tam dla pochopno¶ci jednych i drugich do jakowego¶ nieszczêsnego krwi rozlewu. Rusini zaraz kniaziowi o tym zaj¶ciu donie¶li, a ¿e uwa¿a³ on te ziemie za jego rodowi nale¿ne, tedy wielce oburzony naszym jako nieproszonych go¶ci przybyciem i uwa¿aj±c incydenta one za celow± napa¶æ, nie mieszkaj±c wiele ku naszemu obozowisku siê wyprawi³, gdzie w nie¶wiadomo¶ci wszystkiego co zasz³o szykowano siê do snu lub dla wielkiego upa³u w samej koszuli pracuj±c koñczono ciesielskie roboty i jeno warta pod broni± sta³a.
Niespodziewanie tedy, gdy wieczorna ³una ju¿ gas³a na niebie, woje ruscy ku nam siê podkradli i kup± wielk± z lasu wypad³szy do naszego obozu wle¼li, wartowników pobiwszy pielgrzymów poturbowali, za czym szkód wiele inszych poczyniwszy, powywracawszy namioty a pogasiwszy ogniska, pobrali co im w rêkê wpad³o i ku sobie wrócili, rozmawiaæ z nikim wcale nie chc±c. Wielce nas tym skonfundowali a strat przysporzyli i choæ w opiekê naszego Pana i Zbawiciela i Jego Aposto³ów a tako¿ ¶wiêtego Bruno nie w±tpili¶my, przecie duch w nas znacznie upad³, wiadomym bowiem siê sta³o ¿e bez przeszkód celu nie dojdziemy i niejedna jeszcze z³a sprawa przygodziæ nam siê mo¿e. Wszelako wierni naszemu Panu i Zbawicielowi, który przecie sam przez okrutnych nieprzyjació³ udrêczony ¿ycie za nas odda³ i w swoje ¶lady i¶æ nam nakaza³, przygotowani je¶li taka bêdzie wola boska na ¶mieræ mêczeñsk±, postanowili¶my ¶luby nasze wype³niæ i do grobu ¶wiêtego Bruno na ¶wiêta przybyæ, by³ to bowiem pi±tek wieczór i nie by³o ju¿ do¶æ czasu aby ziemie nieprzyjació³ naszych omijaæ i bezpieczniejszego pó³nocnego szlaku, którym liczni pielgrzymi z Pomorza i¶æ mieli, próbowaæ.
Zanim jednak w dzieñ sobotni zdo³ali¶my przysposobiæ siê do drogi, zasz³o niespodziewane zdarzenie, które wielce nas zdumia³o. Gdy¶my bowiem do jutrzni siê w³a¶nie szykowali, naraz na trakcie ukaza³o siê kilku dziwnie odzianych ros³ych mê¿ów w wysokich jako dach na wie¿y czapkach, z ³ukami i krzywymi szablami, którzy znaki czynili jakoby z nami rozmawiaæ chcieli. W nich¿e kilkoro naszych, którzy bywali drzewiej w Kijowie, rozpozna³o Kumanów, zwanych te¿ zw³aszcza na Rusi P³owcami lub Po³owcami dla swych jasnych w³osów; je¼d¼ców zawo³anych, którzy na stepach szerokich ku wschodowi rozci±gnionych w mnogo¶ci wielkiej siedz±c, z dawna z Rusi± w niepewnym pokoju pozostaj±, co raz to rozejmy zawieraj±c to znów je ³ami±c. Tak daleko na zachód wszelako nigdy dot±d siê nie wyprawiali. Nie mog±c zrozumieæ czego szukaj± na naszych ziemiach pan Krzysztof wzi±wszy dla bezpieczno¶ci kilku ludzi pod broni± samoszóst siê ku nim wyprawi³, tam za¶ na samej drodze siedli i d³ugo gadali. Z tego co nam potem doniesiono poselstwem od Chana siê mienili, któren w³adc± jest nad plemionami stepowymi, wszelako choæ t³umacz naszego jêzyka dobrze nie znaj±cy niewiele w rozmowie pomóg³, wymiarkowali¶my i¿ oddzia³ to wiêcej na przeszpiegi wys³any ani¿eli prawe poselstwo. Mimo to nie znaj±c dok³adnie zamiarów ich, a k³opotów nie pragn±c, rozstali¶my siê z nimi w przyja¼ni wymieniwszy podarki, zaczym tamci wskoczyli szybko na swe ma³oros³e wierzchowce, z pyska do mu³ów wiêcej ni¿ do dobrych koni podobniejsze, i w le¶nej przepadli g³uszy.
Ledwie jednak pan Krzysztof do obozowiska powróci³, gdy naprzeciw nam wysz³a z lasu gromada Rusinów i Sudzinów powiewaj±c zielon± dêbow± ga³êzi± na znak pokoju, a byli to ludzie pomienionego kniazia Jaromira, który wczoraj z wieczora na nas napad³, i on sam miêdzy nimi, ¿±daj±c rozmowy. Drugie tedy poselstwo przysz³o panu Krzysztofowi przyj±æ i rokowania wie¶æ, tym razem w samym obozie naszym, których wszyscy¶my byli ¶wiadkami. Jeno po prawdzie choæ tym razem zrozumieæ siê nam by³o nietrudno, tamci bowiem polsk± mowê znali nie gorzej ni¿ my, na pograniczu siedz±cy, ich rusk± znamy, wszelako z rokowañ mniej wynik³o ni¿ ze spotkania z tamtymi przybyszami z Tartarii. Albowiem jaromirowi ludzie, che³pi±c siê ze swego wczorajszego zwyciêstwa nad nami, pomoc przeciw tamtym poganom i ochronê nam zaproponowali, je¶li grosza im nie posk±pimy, gdy sami mieli czelno¶æ z równie pogañskimi pruskimi saracenami ku nam przybyæ i w jednym krêgu rady z nami ich posadziæ, z owymi obmierz³ymi, tkwi±cymi w grzechach saladynistami, wrogami wiary ¶wiêtej i najhaniebniejszymi ba³wochwalcami, co s³uszny gniew nasz ku nim wzbudzi³o, gdy za¶ na domiar swej obmierz³o¶ci dufni w sw± si³ê poczêli nam suponowaæ i¿ Boga siê nie boimy ich pomocy nie przyjmuj±c, ju¿e¶my ledwie zdzier¿yli. Oni za¶ na tym nie poprzestaj±c w twarz panu Krzy¶kowi gar¶æ trawy rzucili kpi±c ¿e¶my sami jako trawa i nie ostoimy siê przed ich moc±. Za tak± zuchwa³o¶æ warto by³oby onych pos³ów niegodnych obwiesiæ, wszelako pan Krzy¶ko strzyma³, czym da³ wyraz swej nadzwyczajnej si³y ducha, a onemu wata¿ce godnie odrzek³, i¿ to Rusini w³a¶nie s± jako trawa na wiatr rzucona, lec± bowiem tam kêdy wiatr powieje, nie im tedy nas os±dzaæ i o Bo¿ych sprawach pouczaæ. Prawda bowiem, ¿e w swych sojuszach nigdy nie byli stali, za¶ gdy ich Po³owcy a w pó¼niejszych latach mongolscy najezdnicy naciskali, zaraz im trybut p³aciæ spieszyli, a bywa³o ¿e siê z pogany zbratawszy, krew bratni± chrze¶cijañsk± ramiê w ramiê z onymi diab³ami wcielonymi jechali przelewaæ. Na takie dictum tamci poczêli spode ³ba patrzeæ a za szable chwytaæ, jeno ¿e ich gar¶æ przeciw nam wszystkim by³a, pomiarkowali siê i tylko powstawszy kopnêli sto³ki i na ziemiê splunêli, a ga³ê¼ swoj± cisn±wszy, precz poszli.
Wiedz±c tedy, ¿e w nieprzyja¼ni pozostaj±c, bêd± niechybnie Rusowie wstrêty nam czyniæ, pan nasz Krzysztof wszystkich, których zdo³a³, pod broñ postawi³ i gdy tylko s³oñce z niebosk³onu schodziæ poczê³o a skwar po³udniowy os³ab³ nieco, maj±c na przedzie i na ty³ach siln± eskortê, ubezpieczonym pochodem z obozu wyruszyli¶my, i min±wszy karczmê w le¶n± skrêcili¶my drogê, z modlitw± na ustach i w potê¿ne przez brata Helmricha zaopatrzeni relikwie, lecz mimo to z sercem niespokojnym.
Niewiele pacierzy zd±¿yli¶my jednak odmówiæ, gdy ca³y pochód zatrzymaæ siê musia³. Ujrzeli¶my bowiem zwalone w poprzek ¶cie¿ki drzewo, naciêtymi ga³ê¼mi jeszcze narzucane, widno ludzk± rêk±, w czym jawn± gro¼bê odczytali¶my. Choæ za¶ eskorta pilnie przepatrywa³a zaro¶la i nikogo nie zoczy³a, przecie pewni byli¶my ¿e nieprzyjaciel nasz obserwuje nas z ukrycia i baczy co uczynimy. Pan Krzysztof rozkaza³ jednak zasiek rozwaliæ, tedy odsun±wszy k³odê na bok, gêsiego wyminêli¶my przeszkodê i ruszyli¶my dalej. Lêk jednak zakrad³ siê w nasze serca, bo pojêli¶my jak trudno bêdzie nam siê od nieprzyjaciela obroniæ, je¶li istotnie w zasadzce podobnej zalegnie i z ukrycia raziæ nas zechce. Nie uszli¶my za¶ daleko, gdy na drug± przeszkodê natrafili¶my, któr± tak samo obej¶æ nam przysz³o. Za trzecim razem zasiê ¶cie¿kê, która w tym miejscu w dó³ opadaj±c, nieco siê rozszerza³a, znale¼li¶my ca³kiem zawalon± pniami i ga³ê¼mi, a za on± barykad± sta³ nie kto inny jak sam Jaromir knia¼ ze swym wojskiem.
D³ugo stali¶my wpatrzeni w ten widok wa¿±c nasze si³y i Panu Bogu polecaj±c siê w nadchodz±cych terminach, a¿ wreszcie pan Krzysztof zeszed³ ku nim raz jeszcze paktów popróbowaæ, rozkazuj±c nam czekaæ na siebie i ze wzgórza nie schodziæ. Gadaæ z nim jednak knia¼ ni jego woje nie chcieli, a widzieli¶my jeno jak mu niecierpliwymi gestami kierunek wskazuj± w boczn± ¶cie¿ynkê, nakazuj±c widocznie przez jakowe¶ bagna i chaszcze obej¶æ woko³o ich ziemie, a o ust±pieniu drogi nawet mowy nie by³o. Kiedy jednak pan Krzysztof, czuj±c ¿e nieszczero¶æ jakow±¶ nam tu szykuj±, nie chcia³ siê na to zgodziæ i stra¿ sw± przedni± na pomoc skrzykn±³, na znak dany zza zawaliska i spomiêdzy drzew mrowie kniaziowych na drogê wyleg³o i poczêli do walki w liniê stawaæ. Ca³a eskorta tedy ku nim podskoczy³a, nakazuj±c niezbrojnym p±tnikom na drodze pozostaæ, i byliby ich roznie¶li, gdy naraz z lasu sypnê³y siê strza³y a z przesieki po prawej stronie wzgórza druga kupa zdradzieckich Rusinów i Prusów wprost na pielgrzymów wypad³a. P±tnicy ledwie mieli czas do ucieczki siê rzuciæ, a i tego nie wszyscy zdo³ali dokonaæ, tamci za¶ tyln± stra¿ rych³o rozbiwszy na pomoc swym pobratymcom walcz±cym z awangard± siê rzucili, a tak mê¿nie staj±cych rycerzy-mnichów otoczywszy, gradem razów ich zasypali, ciosami maczug i toporów wszystkich wybili lubo og³uszonymi po³o¿yli, nie bacz±c na to ¿e i ich samych wielu pad³o, a zabrawszy jeñców, w tej liczbie samego pana Krzysztofa i mê¿nego Marcina z Ostrówka, który dnia tego tylnej stra¿y przewodzi³, i pielgrzymów kilkoro, ku swym le¿om spiesznie powrócili. Ostawili jednak kilku ludzi, by swoim rany obwi±zali a broñ porzucon± wyzbierali, tedy wszyscy¶my - i l¿ej ranni zbrojni co do przytomno¶ci przyszli, i kilkoro p±tników przyczajonych miêdzy cia³ami, miêdzy którymi i ja by³em - musieli le¿eæ nie ¶miej±c ani tchn±æ by nas w pêta nie wziêto lub nie dobito.
Ciê¿kie godziny niewoli tedy prze¿y³ nasz pan Krzysztof u Rusinów, którzy choæ wiêzami go nie krêpowali na s³owo rycerskie jeñcem go trzymaj±c, przecie tak samo jak podczas porannego pos³owania naigrawali siê z niego i innych uwiêzionych, za nic ¶wiêty cel naszej peregrynacyji maj±c, a nawet prze¶miewczo chrzest na greck± mod³ê im ordynuj±c a blu¼ni±c i¿ nasz rzymski nic nie wart. Ca³y czas te¿ nasz± s³abo¶æ wyszydzali, sami zasiê che³pi±c siê niepomiernie, a najwiêcej Jaromir, którego pó¼niej Bóg za takow± pychê s³usznie pokara³. Na koniec gdy siê przekonali ¿e ci co ocaleli dalszej p±ci odst±piwszy do obozu uszli, nasyciwszy siê tym a od rycerzy wzi±wszy s³owo ¿e okup wyznaczony za siebie dadz±, co radzi nieradzi uczyniæ musieli, pu¶cili jeñców wolno ka¿±c im do nocy precz ze swej ziemi siê wynosiæ.
Na odnalezieniu tych co uciekli i zab³±kali siê w puszczy, znoszeniu do obozu i opatrywaniu rannych a pochowaniu zabitych zeszed³ nam czas do wieczora. Wielce zasmuceni i zmêczeni pozostali¶my wiêc tego dnia w obozie odmawiaj±c in privato modlitwy za zmar³ych gdy¿ nie by³o w¶ród nas kap³ana, który by w ich intencji odprawi³ requiem i mszê ¶wiêt±. Wszelako ledwie pan Krzysztof z inszymi do nas powróci³, zaraz te¿ naradziwszy siê z komandorami, o odst±pieniu od ¶wiêtego celu ani my¶l±c kaza³ obóz mocniej jeszcze fortyfikowaæ, szykowaæ liny, strza³y i wszelaki sprzêt wojenny, a nam, pielgrzymom, mod³y odprawiaæ za pomy¶lno¶æ obrony. Wiedzia³ bowiem ¿e Rusini kiedy obacz± i¿ celu nie poniechamy a uciekaæ nie my¶limy, na obóz nasz rych³o napadn±, tusz±c i¿e dwa razy bez trudu si³± nas zwyciê¿ywszy tak¿e i trzeci raz ³acno nas pokonaj±, zaczym w ³yka pobior± lubo do odwrotu ostatecznie przymusz±.
I tak te¿ uczynili. Zanim s³oñce zesz³o za las, przybiegli zwiadowcy, oznajmuj±c i¿ nieprzyjaciel nadchodzi. Po chwili drog± od strony karczmy i z lasu przez wiatro³om pe³en wykrotów naprzeciw obozu po³o¿ony poczêli siê wysypywaæ woje kniaziowi. Gotowi¶my byli na ich przybycie i wszyscy zbrojni za mocnym zasiekiem w linii stali, a pacho³cy i p±tnicy, który mia³ si³ê na nogach ustaæ, ten dzier¿y³ w gar¶ci to ³uk, to pa³kê, a jednak przywitali¶my ich pe³ni powagi, gdy¿ mrowie ich by³o i wynik starcia niepewnym by³ widomie. Bez zbêdnych s³ów tedy wszyscy prze¿egnawszy siê wyci±gnêli miecze i unie¶li tarcze bo wrogie strza³y ju¿ ze ¶wistem poczê³y przelatywaæ mimo. Mocna linia zasieku wspartego na koz³ach i têgo zwi±zanego sznurami dobrze nas od tej strony chroni³a, ale Jaromirowi ludzie przynie¶li ze sob± liny i haki i po wielu próbach zdo³ali czê¶æ onych instalacyj przewróciæ i rozw³óczyæ, musieli tedy nasi w³asn± piersi± wyrwê tê za³ataæ je¶li mieli¶my siê obroniæ. Stan±wszy murem jak we wrotach i tarcze z³±czywszy przechód zamknêli lecz zaraz naprzeciw nim wyskoczy³a w dwie linie uszykowana piechota ruska i rozgorza³a sroga walka. Miecze ciê³y kaftany, szable zgrzyta³y po kolczugach, ³omota³y po tarczach bu³awy a topory z brzêkiem kruszy³y he³my, woko³o za¶ ¶wiszcza³y strza³y i oszczepy, i co raz który¶ z wojowników wali³ siê ciê¿ko na murawê zroszon± potem i krwi±. Nie ust±pili jednak ni piêdzi, choæ ledwie kilku osta³o ca³ych i nieporanionych, przeciwnik nasz jednak tak¿e straci³ animusz i pocz±³ szukaæ jakiego obej¶cia by przez g±szcz le¶ny chy³kiem siê przedrzeæ i z flanki obóz zaatakowaæ, tak ¿e rych³o walka rozgorza³a tak¿e i na skrzyd³ach, stra¿e bowiem czuwa³y i nie wpu¶ci³y nieprzyjació³ cichcem na majdan. Jednak¿e ludzi jaromirowych by³o wiêcej ni¿eli naszych i szala zwyciêstwa poczê³a nieub³aganie chyliæ siê na ich stronê, kiedy naraz na drodze rozleg³ siê szybki têtent i z wzgórza wypad³a gromadka je¼d¼ców potrz±saj±cych w³óczniami, w której rozpoznali¶my onych Po³owców, którzy o ¶wicie ku nam przybyli. Struchleli¶my widz±c ¿e szeregi pogan jeszcze tym sposobem wzros³y, jednak to co siê wonczas dziaæ poczê³o, zaskoczy³o i nas, i Rusów, albowiem skoro tylko znale¼li siê tam gdzie gorza³ bój, za plecami jaromirowych ludzi, którzy chyba ca³kiem za¶lepieni nie spostrzegli ich albo ich zamiarów nie odgadli, szabli dobywszy poczêli ci±æ ra¼no ruskie karki, tak ¿e w mig przesiekê od nieprzyjació³ oswobodzili. Jeszcze kilku ³uczników próbowa³o strza³y posy³aæ ale i w tej materii nie dostawali oni Kumanom, z których ka¿dy przy pasie krótki ³uk z na³o¿on± ciêciw± obnosi³ i umia³ z niego biæ mocno a celnie, tote¿ rych³o je¶li jeszcze jacy¶ ostali siê ca³o, do ucieczki siê przez las rzucili, wyj±c i przeklinaj±c nas a odgra¿aj±c siê ¿e wszak nie wszystko ich wojsko z kniaziem jeszcze tu przysz³o, ¿e rych³o z posi³kami tu wróc± a wtedy i z nas, i z Kumanów ¿ywa noga nie ujdzie.
Niepomiernie nas zdziwi³o czemu nasz± stronê ci dziwni przybysze w boju wziêli, sami jednak zaspokoili zaraz nasz± ciekawo¶æ, bo ich przywódca rzekn±³ nam, co t³umacz jako umia³ prze³o¿y³, i¿ Rusowie, ku którym tako¿ jak i ku nam przed po³udniem byli pos³owali, nie tylko poselstwo ich zlekcewa¿yli, ale nieszlachetnie na ich obóz napadli i z³upili ich, w³a¶nie jako prawi zbóje, a nie ziemi tej w³a¶ciciele, czym zaskarbili sobie nienawi¶æ i ¶ci±gnêli na swe g³owy zemstê chanowych pos³añców. I tak to nieszczero¶æ i chciwo¶æ Rusów do klêski ich przywiod³a. Postanowili bowiem owi Po³owcy tej nocy w naszym obozie za zgod± nasz± pozostaæ i skoro knia¼ upar³ siê go zdobywaæ jeszcze wiêcej mu przy tej sposobno¶ci dopiec. Pan Krzysztof jednak, choæ rad by³ im wielce, pierwej nim siê zgodzi³ na to, komandorów spyta³ czyli zakonni nie bêd± mieæ nic przeciw temu by obok takowych go¶ci w szeregu stan±æ i czy godzi siê od pogan pomoc przyjmowaæ. Brat Christoph z pocz±tku by³ przeciwny, a brat Boguta tako¿ siê zawaha³, lecz by³ w¶ród Szpitalników brat jeden m³ody, który zna³ ich bli¿ej, przebywaj±c u nich ³oñskiego roku miesiêcy dwa jeñcem w niewoli i ten o g³os poprosiwszy starszych, rzek³ nam i¿ plemiê to, inaczej ni¿ Prusowie i insi Saraceni, ba³wanów nie stawia i czci im nie oddaje, a k³ania siê jeno niebu, które jest podnó¿kiem tronu Boga Jedynego, a tako¿ s³oñcu i pomniejszym ¿ywio³om, które, jak i my wszak wierzymy, s± Jego s³ugami i pos³añcami jego woli, nie s± oni tedy przyrodzonymi Chrystusa i Ko¶cio³a nieprzyjació³mi jako tamci saladyni¶ci i ba³wochwalcy, a jedynie jako dzieci co pe³nej wiary jeszcze nie znaj±, choæ j± przeczuwaj±. Gdy za¶ w tym samym czasie t³umacz uwiadomi³ tamtych, kto my zacz i ¿e ku pochówkowi ¶wiêtego Bruno spieszymy, oni g³owami kiwaæ poczêli i pokazywaæ widomie ¿e znaj± go i powa¿aj±, a nawet wiedz± w której stronie grób jego le¿y, co nas jeszcze bardziej zdumia³o. Pó¼niej nam dopiero tê rzecz wyja¶ni³ opat bia³ych mnichów, ¶wiêty Bruno bowiem przed ¶mierci± z r±k Prusów dotar³ by³ a¿ do ich siedzib i próbowa³ ochrzciæ to plemiê, te plany jego jednak los pokrzy¿owa³, tak i¿ niewielu tylko i na krótki czas i wiarê nasz± przyjêli, na d³ugie lata jednak zapamiêtali go jako dobrego i m±drego cz³eka. Tymczasem jednak na zbytnie rozwa¿ania nie by³o czasu. Koniec koñców komandorzy zgodê wyrazili, a w ca³ym obozie powszechnie i z rado¶ci± przyjêto pomoc Po³owców, bowiem wielu ludzi stracili¶my i w nadchodz±cym starciu ka¿da para r±k by³a na wagê z³ota. A okaza³o siê to zaraz, bowiem ledwie zd±¿yli¶my ogarn±æ pobojowisko, trupy na bok po¶ci±gaæ i zasiek jako tako ustawiæ, ju¿ las woko³o rozbrzmia³ pohukiwaniem i okrzykami a zaraz kolejne watahy ruskich wojów i Sudzinów poczê³y na polanê spomiêdzy drzew wybiegaæ.
I znów zad¼wiêcza³y ciêciwy i zahucza³y topory i rozgorza³ bój na nowo, bój na ¶mieræ i ¿ycie. Jeno tym razem ³ucznicy nasi ramiê w ramiê z po³owieckimi dali lepszy popis i rusiñskich ³uczników wybili lub z pola zepchnêli, lepiej te¿ bronili¶my zasieku, tak, ¿e nie uda³o siê go wojom Jaromira tak jak poprzednio zepsuæ. Ten jednak, za¶lepiony z³o¶ci± i pych±, miast odst±piæ w porê, z uporem par³ naprzód. Widz±c za¶ nieskuteczno¶æ walki o zasiek, pchn±³ ca³e swe odwody i ³uczników na skrzyd³o aby na nas z flanki uderzyæ, oskrzydliæ i otoczyæ, z prawej strony uderzaj±c przez las, tam, gdzie jego zwiadowcy donie¶li i¿ umocnienia obozowe by³y s³absze. I by³by nas mo¿e pokona³, gdyby nasi wodzowie kroku takowego nie przewidzieli i nic na sw± obronê nie mieli. Tak za¶, gdy tylko Rusini obrócili siê frontem ku obozowi i naprzód pierwsze kroki dali, zza krzewów sypnê³y siê strza³y i z lasu za ich plecami runêli na nich kup± lekkozbrojni, w g±szczu le¶nym a¿ do tej pory ukryci. Gwa³townie a krótko siê starli i ni ¿ywa noga nie usz³a z tej rzezi, prócz tych niewielu co siê na czas poddali, a których potem Kumanom w jasyr oddano. Nim knia¼ poj±³, i¿ ci co z lasu na drogê wychodz± to nie jego powracaj±cy woje, oznajmiaj±cy mu tryumf, jako s±dzi³, ale nasze szeregi, drogê odwrotu mia³ ju¿ zamkniêt±. Zrozumia³ tedy ¿e przegra³ tê bitwê. Jednak o lito¶æ nie prosz±c, okr±¿ony i osamotniony, samotrzeæ walczy³ jako ¿bik nim pad³ wreszcie na koniec jako ostatni. Tak to Pan Bóg pysznych nêdznie rozprasza a grzeszników na zatracenie wydaje. Co tam dalej z nim by³o, nie wiedzieli¶my, czy li ducha wyzion±³, czy li go ocaleli zbóje jego ze sob± zabrali, albowiem choæ zwyciêstwo odnie¶li¶my niew±tpliwe, ledwo zdo³ali¶my o swoich rannych siê zatroszczyæ, mimo nocnej ciemno¶ci z pola ich zebraæ i opatrzyæ, wszyscy¶my bowiem, we krwi swojej i wrogów zbroczeni, ledwie na nogach siê utrzymaæ potrafili. Rusinów za¶ pozostawili¶my tam, gdzie który pad³, uciekaj±cych niedobitków tako¿ nie maj±c si³y ¶cigaæ. Pochówkiem tych, którzy skonali, zajê³y siê tedy stada wilków wyg³odnia³ych, które ca³± noc wokó³ obozu kr±¿y³y.
Rankiem jednak gdy¶my zwlekli siê z pos³ania mimo ran i pot³uczeñ, Kumanów ju¿ w¶ród nas nie by³o, jakoby rozp³ynêli siê we mgle porannej. Tedy dziêki Bogu z³o¿ywszy za owych nieoczekiwanych sprzymierzeñców, których widno nam ¶wiêty Bruno cudownie ku pomocy przys³a³, poczêli¶my powoli obóz i pobojowisko ogarniaæ, gdzie wszystko by³o w nie³adzie porozrzucane i po³amane po nocnym boju, za¶ pan Krzysztof znów siê do namiotu templariuszy na radê wraz z komandorami zakonników uda³ by zdecydowaæ co nam dalej czyniæ, jednak bez pana Andrzeja, który niegro¼nie acz bole¶nie strza³± w prawicê by³ ranion i któremu cyrulik opatrunki w³a¶nie zmienia³.
Wszelako w tym miejscu opowie¶ci, gdzie ca³a przygoda nasza zda siê ju¿ ku rych³emu koñcowi zmierzaæ, czas nadszed³ na najprzykrzejsze i równie nieoczekiwane zdarzenie. Tak w ¿yciu bywa, ¿e gdy cz³ek z najtrudniejszych, zda siê, obie¿y, ca³o wyjdzie, i pewien jest ¿e najgorsze przeciwno¶ci ostawi³ za sob±, niespodzianie los zaskakuje go mo¿e jeszcze ciê¿szym terminem. Tak te¿ na pana Krzysztofa spad³o naraz niespodziane brzemiê decyzji, od której znów zawis³o na jednej szali nasze ¿ycie, na drugiej za¶ - jego honor rycerski i dobre imiê. Oto bowiem gdy tylko znalaz³ siê w namiocie zakonnym, nim rozpoczêto naradê by zdecydowaæ w jakim porz±dku do kaplicy ¶wiêtego Bruno mamy wyruszyæ i kto dla opieki nad rannymi pozostanie, tamci poprosili go by wpierw wys³ucha³ tego co mu maj± oznajmiæ, daj±c znaæ ¿e o jakowy¶ sekret idzie. Tak wiêc pan Krzysztof odprawi³ giermka i sam do namiotu narad wróci³. Tam za¶, z tego co zasiê pó¼niej do uszu naszych dosz³o, komandorzy zdradzili mu, i¿ nie tylko dla obrony przed pogañstwem a zbójcami ich ku nam ksi±¿ê biskup krakowski pos³a³, ale bardziej po to aby nasze kroki ¶ledziæ, wyra¼nie im przykazuj±c by p±tników z Mazowsza do ¶wiêtego miejsca nie dopu¶cili, a je¶li nie zdo³aj± tego uczyniæ samym postrachem, tedy maj± nas zatrzymaæ si³±. Nie tajnym nam wprawdzie by³o, ¿e Gedko i Wincenty serdecznie siê nie mi³uj±, odk±d naszego ksiêcia biskupa wielebny Wincenty w sporze o stolec krakowski wyprzedzi³, a i miarkowali¶my to, ¿e nasz lud, po czê¶ci polski a po czê¶ci ruski, s³abo znaj±cy prawdy wiary a mszaln± ³acinê wcale, za¶ czasem, bywa³o, i ku czci dawnym bo¿êtom obiaty sk³adaj±cy, dalekiemu i uczonemu ksiêciu biskupowi krakowskiemu zdawaæ siê musia³ ma³o lepszy od Prusów i nieledwie za pogan a heretyków by³ uwa¿any, a jeszcze i to prawda, ¿e nasz ksi±¿ê Konrad dla swej gwa³towno¶ci bardzo dostojnikom Ko¶cio³a za skórê by³ zalaz³ - jednak¿e nie spodziewali¶my siê a¿ tak przykrego przyjêcia. Mo¿e te¿ i insze na tym zawa¿y³y wzglêdy, których wszak¿e nie znamy, z polityk± ksi±¿êc± zwi±zane - trudno to dzi¶ orzec - do¶æ ¿e sta³o siê tak, jak siê sta³o.
D³ugo siê tedy namy¶la³ nasz pan Krzysztof co mu czyniæ wypada, choæ bowiem rzekli mu i to komandorzy, ¿e walcz±c z nami wczoraj ramiê w ramiê nie pragn± przeciw nam miecza podnosiæ, a i poznawszy nas bli¿ej pojêli, i¿ nies³usznie nas ksi±¿ê biskup Wincenty oceni³, bo pobo¿no¶æ nasza praw± jest i szczer±, choæ mo¿e prostack± siê zdawaæ, wszelako dodali i to, i¿ z³o¿onego swemu biskupowi przyrzeczenia z³amaæ nie mog±, tedy prosz± nas by¶my w³asnowolnie od dalszej peregrynacyi odst±pili. Przeto choæ z ciê¿kim sercem, zgodzi³ siê pan Krzysztof na te conditia, choæ wiedzia³ ¿e w ten sposób ksi±¿êcego rozkazania nie wykona i na nie³askê popêdliwego w³adcy siê naraziæ mo¿e, a wielu ³acno jego decyzjê za s³abo¶æ poczyta, co dla prawego rycerza najwiêksz± jawi siê hañb±.
O tym, co zasz³o jednak na razie ni pary z gêby nie pu¶ci³ aby tumult w obozie przeciwko zakonnym rycerzom nie powsta³ i naonczas nice¶my o tych niecnych zamiarach ni o rozterce szlachetnego Krzysztofa nie wiedzieli, pó¼niej siê to dopiero wyda³o. Ku nam powróciwszy, to nam jeno oznajmi³, i¿ dla wielkich trudno¶ci dalszego marszu oraz dla mnóstwa s³abych i rannych w obozie, on w dalsz± pielgrzymów p±æ nie poprowadzi, miast czego czemprêdzej po wozy do grodu pos³aæ kaza³ by podwodê zapewniæ tym co i¶æ o w³asnych si³ach byli niezdolni, a karczmarzowej z w³asnej kiesy gotowizn± zap³aciwszy przykaza³ jamy opró¿niæ i kury pobiæ wszystkie a po¿ywny posi³ek im przygotowaæ i wszelakie inne tako¿ mieæ o nich staranie.
Zakonni za¶, wzi±wszy swoich, prócz najciê¿ej rannych, których w karczmie ostawili by ich w drodze powrotnej zabraæ, zwinêli obóz i do po³udnia ku grobowi ¶wiêtego Bruno siê udali, rozstaj±c siê z nami je¶li nie w przyja¼ni, to w ka¿dym razie w zgodzie i pokoju.
Choæ obawiali siê niektórzy, ¿e ¶wiêty Bruno z Kwerfurtu, nasz± absencj± u jego grobu tak zlekce wa¿ony, b³ogos³awieñstwa nam umknie i na niebezpieczeñstwo siê tym samym wystawim, obawy nasze na ca³e szczê¶cie bezpodstawne siê okaza³y, ani bowiem ¿adna z³a przygoda ju¿ nam siê w drodze powrotnej nie zdarzy³a, ani z rannych nikt ¿ywota nie strada³, a wszyscy do zdrowia i si³ szybko powrócili. Tak samo i ksi±¿ê pan nasz, Konrad, gdy¶my do stolicy jego przy najbli¿szej okazji zawitali, relacji pana Krzysztofa wys³uchawszy, który mu wszystko jako ojcu wyzna³, nie zgani³ go i nie ukara³, lecz owszem, za roztropno¶æ pochwali³, a ca³± z³o¶æ swoj± przeciw ma³opolskim statystom obróci³, którzy szczerze na ni± zas³u¿yli.
Tak to Bóg Wszechmocny przez ostatnie wydarzenia potwierdzi³, ¿e m±drze pan nasz post±pi³, rozlewowi krwi bratniej gdy zapobieg³, a choæ ziemskiego celu tym razem nie doszed³, przecie w niebie skarb tym sobie zdoby³ a nam przyk³ad da³, jako siê pan o swoich ludzi troszczyæ powinien, za co go w³a¶nie ca³ym sercem mi³ujemy i bardziej wa¿ymy ni¿eli za same przewagi w polu rycerskim orê¿em dokonane.
Tak siê tedy zakoñczy³a p±æ mazowiecka Anno Domini MCCXI a z ni± szlachetnego pana Krzysztofa i nasza przygoda.
+