Teraz podsumowanie moich wniosków.
Ekwipunek:Ostatecznie nie wszystko z listy wzi±³em. Nie bra³em koszuli ani spodniej tuniki (cotte podszyte lnem za³o¿y³em na go³e cia³o), nie bra³em garde-corps, a tylko p³aszcz, nie bra³em kaptura. Wzi±³em natomiast trzy buk³aki zamiast dwóch. A i tak by³o za ma³o, o czym bêdzie za chwilê.
Bior±c pod uwagê ostre tempo marszu (pierwszego dnia zrobili¶my niemal 2/3 ca³ej trasy) i warunki pogodowe obci±¿enie jakie mia³em by³o maksymalne i nie by³bym w stanie d¼wigaæ wiêcej.
Po powrocie zwa¿y³em wszystko po kolei, dodaj±c to co zosta³o zjedzone, wypite i zu¿yte w drodze, ¿eby mieæ jakie¶ pojêcie ile wynosi owo maksimum, i oto wyniki:
100,00 kg - ja
0,70 kg - bielizna (gacie, nogawice, czepek)
1,60 kg - cotte
0,30 kg - pas z tym co na nim zawieszone (sakw± z zawarto¶ci±, mieszkiem, no¿ykiem i paternosterem)
0,70 kg - pozosta³e ubranie (czyli buty i kapelusz)
5,00 kg - to co zawieszone na paskach przez ramiê: torba na wspó³czesne rzeczy, torba na ¿ywno¶æ (jednak lniana gdy¿ nie zd±¿y³em uszyæ innej, zabarwi³em j± tylko w cebulinach ¿eby nie by³a taka dziadowsko bia³a) a w niej oko³o 1 kg chleba, 400g kie³basy, 250g orzechów laskowych i 500g ¿urawiny suszonej, oraz buk³ak "stoj±cy" z 1,10 l wody
11,50-12,00 kg - pakunek na plecach: koc + filce zwiniête krajkami w baleron, w ¶rodku niego krzesiwo+krzemieñ+len, rozpa³ka (szczapki i kora brzozowa), drewno na opa³ (kilkana¶cie okr±glaków), wêgiel drzewny (z poprzedniego ogniska), garnuszek gliniany z miêt± suszon±, skarpety na noc (nie by³y potrzebne), buk³ak "bary³ka" z 0,80 l wody, oraz to wszystko co by³o do baleronu dowieszone: buty zapasowe, zrolowany p³aszcz , buk³ak "okr±g³y" z 1,10 l wody, siekiera obozowa.
0,50 kg - kij podró¿ny.
RAZEM = oko³o 20,5 kg (plus ja).
To w sumie nie tak wiele i ¶wiadczy raczej o mojej s³abej kondycji, zw³aszcza jak porównamy nasze osi±gi z marszami Legio Rapax, którzy zbli¿aj± siê do osi±gniêcia historycznie potwierdzonej dziennej marszruty 40 km z regulaminowym obci±¿eniem 50 kg na ¿o³nierza...
Problemy i wnioski:Problem: kwestia zepsutej nogi. Pod koniec pierwszego dnia wysiad³a mi niespodziewanie lewa stopa (spodziewa³em siê k³opotów z drug±, bo mi ostatnio ropia³a), Mimo zabanda¿owania na drugi dzieñ tak¿e sprawia³a problemy i ostatnie kilometry zrobi³em u¿ywaj±c mojej laski "T" jako kuli... Sk³adam to na karb braku treningu - niedostatecznego rozchodzenia przed przemarszem, zw³aszcza ¿e ostatnio prowadzê wybitnie siedz±cy tryb ¿ycia - i, nie oszukujmy siê, nadwagi. Mam do zrzucenia co najmniej 10 kg.
Wniosek: kupujê kijki i bêdê chodzi³ z ¿on±, która ju¿ zaczê³a. Notabene, mój kij sprawdzi³ siê bardzo dobrze w roli kuli, w której mia³em go okazjê przetestowaæ po raz pierwszy.
Problem: woda. Zwracam honor kolegom-nestorom Wypraw. W taki upa³ i przy takim dystansie nawet 4 litry na g³owê to za ma³o. Mój zapas wynosi³ 3 litry. £±cznie z gotowaniem ¿urawin, miêty i zupy zu¿y³em prawie 6 litrów pierwszego dnia.
Wniosek: niestety, nie ma prostego rozwi±zania. Nas uratowa³a konieczno¶æ przeciêcia Krutyni mostem, w zwi±zku z czym natknêli¶my siê na knajpê Czarci M³yn zlokalizowan± tu¿ przy nim, gdzie dokupi³em 3 litry wody mineralnej i dodatkowo wypi³em 0,5 litra na miejscu (drugiego dnia z kolei trafili¶my na kran ogrodowy w mijanej wiosce). Na noclegu w celu zagotowania grochówki i uzupe³nienia buk³aków musieli¶my naczerpaæ wody z jeziora. Woda by³a mêtna i pachn±ca mu³em. Nie mia³em oczywi¶cie dysku Secchi czy innych urz±dzeñ pomiarowych, ale tak na oko przezroczysto¶æ wody nie siêga³a nawet 2 metrów. Przefiltrowali¶my j± przez pokruszony wêgiel drzewny i gotowali¶my przez d³u¿szy czas, wydaje siê ¿e potem by³a OK - Ryba wypi³ jej prawie ca³y buk³ak bez protestu ze strony ¿o³±dka. Tym niemniej gdyby by³ jeszcze ni¿szy stan wody i wy¿sze stê¿enie toksyn, móg³by byæ to du¿y problem. No có¿, mieli¶my jeszcze w odwodzie tabletki do uzdatniania wody i chyba po prostu nie ma innego wyj¶cia ni¿ nosiæ je ze sob± profilaktycznie, a maj±c mo¿liwo¶æ uzupe³nienia zapasu z cywilizacyjnych ¼róde³ wody pitnej, pogodziæ siê z tym jako ze z³em koniecznym...
Problem: komary. Ich nieprawdopodobne ilo¶ci uniemo¿liwi³y wieczorem nawet granie na flecie i spanie. Ludzie próbowali zak³adaæ kaptury, rêkawiczki, k³a¶æ siê tu¿ przy ogniu. Próbowali¶my metod naturalnych (ro¶liny odstraszaj±ce, najedzenie siê czosnku przed snem, siedzenie tu¿ przy ognisku i palenie w nim ¶wie¿ych ga³êzi z li¶æmi, daj±cych wiêcej dymu), a wreszcie w skrajnej rozpaczy wspó³czesnej chemii (spray na skórê) - ¿adna z metod nie zrobi³a na komarach najmniejszego wra¿enia. Skuteczne by³y chyba tylko dwie metody: ja zakuta³em siê wraz z g³ow± kocem (tylko, ¿e przez pierwsze pó³ nocy nie mog³em zasn±æ i ocieka³em potem z gor±ca jak w saunie), natomiast Mateusz, który niós³ swój dobytek w koszu wiklinowym, wypakowawszy zawarto¶æ wsun±³ siê doñ g³ow± i ramionami, przykrywaj±c resztê kocem. Wiklina by³a na tyle ciasna ¿e komary siê nie mog³y przedostaæ.
Wniosek: Po pierwsze, niefortunnie wybrane miejsce noclegu. Obozowali¶my na samym brzegu jeziora. Dalej teren podnosi³ siê szybko i przypuszczam, ¿e gdyby¶my przeszli 300-500 metrów dalej od brzegu i nocowali w suchszym sosnowym lesie, komarów by³oby znacznie mniej. Niestety, istnia³a obawa ¿e gdy za¶niemy, mo¿e pojawiæ siê wiatr, który rozdmucha ognisko i mo¿e wywo³aæ po¿ar lasu, jako ¿e musieli¶my obozowaæ pod drzewami. Wilgotniejsze pod³o¿e na brzegu i bliski dostêp do wody dawa³y wówczas szansê ugaszenia ewentualnego zarzewia po¿aru, co by³oby bardzo trudne w so¶ninie. Obóz ponadto wypad³ nam na terenie nie tego nadle¶nictwa, z którego mieli¶my oficjaln± zgodê na biwak z ogniskiem w lesie, wiêc równie¿ konsekwencje prawne zaprószenia ognia mog³yby byæ przykre.
Jak wiêc wynik³o z do¶wiadczenia, najskuteczniejsza jest ochrona za pomoc± odpowiednika moskitiery (mój koc i kosz Mateusza). Kosz zda³ egzamin. Koc ¶rednio, bo przepuszcza³ za ma³o powietrza. Modyfikuj±c ideê koca, spróbujê zaopatrzyæ siê w p³at p³ótna o lu¼nym splocie (co¶ jak kanwa do haftu), albo sprokurujê sobie taki przez wyci±gniêcie co drugiej nitki w±tku, w ciemnym kolorze ¿eby dodatkowo za wcze¶nie mnie nie budzi³o s³oñce, i w przysz³o¶ci spróbujê zawijaæ g³owê w to p³ótno, resztê od szyi w dó³ przykrywaj±c kocem. Powinno byæ to skuteczne i na komary, i na muchy, i na przypadkowe po³kniêcie osy (a raz zdarzy³o mi siê przebudzenie za pomoc± ¿±d³a w szyi).
Problem: siekiera ¼le osadzona - klin niemal ca³kiem siê wysun±³. Przypuszczalnie jeszcze trzy zamachy i ¿ele¼ce by spad³o (jednemu z kolegów zdaje siê przytrafi³o siê to samo).
Wniosek: Problem siê powtarza i muszê przyznaæ ¿e jeszcze nie dopracowa³em siê skutecznego rozwi±zania.
Problem: zatarcie. Niegro¼ne - gacie w koñcu s± lu¼ne, wiêc nawet nie wiadomo sk±d siê wziê³o - ale jednak nieco dokuczliwe.
Wniosek: s³uchaæ na przysz³o¶æ M¶cidróga i braæ talk.
Problem: ceramika. Straci³em mój litrowy garnuszek, który pêk³ po wyjêciu z ognia i postawieniu na mokrym (ch³odnym) pod³o¿u zamiast na suchym piasku czy choæby deseczce.
Wniosek: my¶leæ co siê robi...
Dziêkujê, amen i okej.