DRUGA WYPRAWA BADAWCZA NA ZIEMIE PRUSKIE, 11-12 06 2010
Ju¿ po wakacjach, jest wiêc chwilka czasu, aby napisaæ sprawozdanie...
Wyprawa stanowi³a kontynuacjê tematu podjêtego na wyprawie poprzedniej, w pa¿dzierniku 2009 roku, a mianowicie eksploracji ziem pruskich (konkretnie Pogezanii, rejonu dzisiejszych Lasów Taborskich) w okresie Krucjat Pruskich w latach 20-tych XIII wieku. Zak³adala eksploracjê w warunkach mniej pokojowych ni¿ poprzednia, dlatego wszyscy uczestnicy byli uzbrojeni, w tym dwóch zabra³o przeszywanice, a dwóch he³my. Wyruszyli: Indar z Krzysztofem jako rycerze mazowieccy (przeszywanice, miecze, Indar - w³ócznia i tarcza, Krzysztof - he³m i tarcza), ja (Bryan, he³m, miecz i w³ocznia) z moj± ¿on± Gosi± (topór) jako Pomorzanie oraz Kêdzior (topór), z racji miejsca zamieszkania (Ostróda) wcielaj±cy siê w rolê przewodnika, schrystianizowanego Prusa.
Pierwotnie mieli¶my wêdrowaæ w po³owie kwietnia, ale z racji tragicznych wydarzeñ 10.04 prze³o¿yli¶my wyprawê na pierwszy wolny termin, tj. po³owê czerwca. Sadzili¶my, nieco zmartwieni, ¿e w w czerwcu taka wyprawa bêdzie tylko leciutkim spacerkiem - jak¿e siê mylili¶my! Okaza³a siê prawdziwym survivalem: do¶wiadczyli¶y ekstremalnego upa³u, ogromnej burzy, straszliwej ulewy oraz zmasowanej inwazji kleszczy (rekordzista zlapa³ ich piêæ).
Ja, Gosia i Kêdzior spakowali¶my sie do koszy podró¿nych i sakw, bior±c bieliznê na zmianê, przybory do szycia, koce, plocienne plachty na poslania, ¿ywno¶æ (pod³omyki twarde jak kamienie, ale jadalne, chleb, wêdzon± s³oninê i pieczeñ zawiniête w li¶cie kapusty, orzechy laskowe i suszon± ¿urawinê oraz jab³ka do posilania sie w drodze, s³odkie wino, miód pitny). W koszach podrozych mielismy tez dodatkowy zapas wody (obawiali¶my siê picia z zasobów miejscowych, ale ten dodatkowy ciê¿ar by³ naszym przekleñstwem). Pod rek± mieli¶my dodatkowo buk³aki (skórzane i ceramiczne) z wod±.
Indar i Krzysztof spakowali siê do koców, z których zrobili misterne zawini±tka, jakie zawiesili sobie na ramionach (i klêli na to ile wlezie, bo sznur wpija³ im siê w ramiona pomimo ochron ze skóry oraz ci±gle zsuwa³ z tobo³ków). Krzystof dodatkowo wzial tobo³ek na kiju, ktory po paru kilometrach sta³ sie jego niedosz³ym zabójc±
Wyruszyli¶my w potwornym upale (w lesie, w¶ród drzew by³o tak na oko ponad 30 stopni, ile bylo w pe³nym s³oñcu, strach pomy¶leæ). Marsz byl przez to nies³ychanie mêcz±cy i odbywa³ siê w ¶lamazarnym tempie. Mniej wiêcej po przej¶ciu kilometra wszyscy byli tak wycieñczeni, ¿e trzeba by³o robiæ kilkuminutow± przerwê. W trakcie takiej przerwy niektórzy od razu zasypiali ze znu¿enia! W rezultacie, w ci±gu dnia przeszli¶my zaledwie 10 km, a zmêczeni byli¶my tak, jakby kilometrów by³o ze sto! Przy tak wielkim upale pasy no¶ne kosza podró¿nego ociera³y bardzo skórê i to tam, gdzie nie ociera³y nigdy dot±d. Nie brakowa³o te¿ sytuacji paradoksalnych - mój wypolerowany he³m, na pikowanym czepku, zamiast grzaæ niemi³osiernie i ci±¿yæ, chroni³ przed s³oñcem! Podejrzewam, ¿e ciep³o siê od niego odbija³o, zamiast siê "gromadziæ". Generalnie jednak doszli¶my do wniosku, ¿e marsz w jakim¶ wiêkszym ¶redniowiecznym ekwipunku wojskowym bez dodatkowych ¶rodków transportu (tragarzy, wozu, koni etc) jest tak bardzo mêcz±cy, ¿e praktycznie niewykonalny.
Niemi³osiernie zgrzani i znu¿eni dotarli¶my wreszcie nad niewielkie jeziorko, gdzie planowali¶my zatrzymaæ siê na noc. Z wymarzonej k±pieli nic jednak nie wysz³o, bo ledwie przybyli¶my na miejsce, nie zdo³awszy jeszcze nawet zacz±æ szykowania obozu, niesamowicie szybko, wrêcz z sekundy na sekundê rozpêta³a siê okropna burza z piorunami i oberwaniem chmury. Ka¿dy z nas, zaskoczony, musia³ sobie radziæ sam. Ja i Gosia skryli¶my siê pod p³acht± z p³otna, na której planowali¶my spaæ, a która te¿ ¶wietnie uchroni³a nas przed ulew±. Kêdziora w podobny sposób uchroni³ gesto tkany koc. Krzysztof straszliwie zmók³.
Mieli¶my jednak du¿o mokrych rzeczy (które chc±c-nie chc±c rozwiesili¶my na okolicznych ga³êziach, aby wysch³y) i przede wszystkim problem ze znalezieniem suchego opa³u na ognisko. Nadludzkim wysilkiem uda³o nam siê jednak je rozpaliæ (po prawie dwóch godzinach zmagañ, po zepsuciu jednego krzemienia i ostatnim kawa³kiem rozpa³ki, lnianej, zwêglonej szmatki). Na ognisku podgrzalismy wino w glinianej butelce, którym ratowali¶my humory oraz przemokniêtego Krzysia, a tak¿e pieczeñ (li¶cie kapusty oraz suszony, sproszkowany czosnek zapewni³y miêsu idealn± ¶wie¿o¶æ, pomimo piekielnego upa³u). Potem, wycieñczeni, po³o¿ylismy siê spaæ na poslania z ga³êzi i p³ociennych p³acht, okryci kocami. Wyznaczyli¶my te¿ warty.
Chocia¿ dzieñ by³ upalny, a noc gor±ca, nad samym rankiem zrobi³o siê ch³odno, co potwierdzi³o zasadno¶æ rozpalania ognia. Zjedli¶my na ¶niadanie chleb z boczkiem, popite winem i miodem. Humory siê nieco poprawi³y, a poprawi³yby sie bardziej, gdyby nie to, ¿e we ¶nie oblaz³y nas kleszcze. Rekordzista mia³ ich piêæ, za¶ najwiêkszy kleszcz, "na g³odnego" mia³ ok 5 mm ¶rednicy (prawdziwy potwór). Powia³o przy tym groz±, bo okolica by³a "boreliozowa", ale na szczê¶cie, póki co, u ¿adnego z nas boreliozy nie wykryto. Koniecznie jednak chcemy znale¼æ na przysz³o¶æ historyczny ¶rodek odstraszaj±cy to paskudztwo.
Nastêpny dzieñ by³ mniej uci±¿liwy, choæ nie pozbawiony przygód. Prze¿y³em bliskie spotkanie ze ¿mij±, która jednak mnie poniecha³a. Kiedy z Kêdziorem we dwóch poszli¶my na zwiad i on nagle znikn±³ z pola widzenia oraz nie s³ysza³ moich wezwañ, mia³em okazjê w pe³ni poczuæ siê jak w obcej, wrogiej puszczy, pe³nej zasadzek oraz ukrytych niebezpieczeñstw. Swoj± drog±, niesamowite jak ³atwo w lesie kogo¶ straciæ z oczu - wystarczy, aby nie by³ ubrany w jaki¶ jaskrawy, krzykliwy kolor. "Niebieski" Kedzior wtopi³ siê w t³o równie skutecznie, jakby mia³ na sobie marpat.
Wrócili¶my w koñcu do naszej bazy w Ostródzie, gdzie wyjêli¶my resztê kleszczy, skonsultowali¶my siê z lekarzem z Sanepidu i odpoczywali¶my po trudach wyprawy:) Jak± nastêpn± wêdrówkê planujemy pielgrzymkê odcinkiem traktu ¶w. Jakuba w okolicach Lêborka, równie¿ w realiach XIII w.