Witam Panów Braci
Aby ka¿dy kto u znakomitych naszych Gospodarzy w Zamo¶ciu siê stawiæ zamierza zamieszczam opis siczy i kozaków wg. Kitowicza, ¿eby ka¿dy jeden móg³ kozack± stronê bez oporu wybraæ, lub przeciwnie walczyc z nimi ochoty nabra³.
O Siczy i hajdamakach
Sicz jest to miasto albo lepiej obóz Kozaków zaporoskich w kraju do Moskwy nale¿±cym, w szczerych polach, na kilkadziesi±t mil ci±g³ych, pustych. Kto w nim dawniej siedzia³ i kiedy go Kozacy zaporoscy osiedli, o których mam pisaæ, nie mog³em pewnej od nikogo powzi±æ wiadomo¶ci; za czym nie siêgaj±c pocz±tku, bêdê pisa³ o ¶rodku i o koñcu pomienionych Kozaków.
By³o w Siczy Kozaków, ich terminem zowi±c, czterdzie¶ci kureni (po polsku: korzeni). Ka¿dy kureñ zamyka³ w sobie dziesiêæ chor±gwi, a ka¿da chor±giew sto kampañczyków, czyli po naszemu towarzyszów, co uczyni³o czterdzie¶ci tysiêcy wojska, gotowego na ka¿dy rozkaz imperatorowy moskiewskiej; ale ich do ¿adnej wojny za mego wieku, nawet z królem pruskim i z Turkami wojuj±c, Moskwa nigdy nie u¿y³a. S³ysza³em, i¿ dlatego, ¿e lud zbyt niesforny, a w potrzebie zazwyczaj z placu pierszchaj±cy. Mieli ci Kozacy nad sob± hetmana jednego spomiêdzy siebie na tê godno¶æ od imperatorowej moskiewskiej wyniesionego i zwa³ siê terminem kozackim: koszowy. Ten by³ ich wodzem, a raczej sêdzi± we wszystkich sprawach ostatecznym i najwy¿szym; za có¿ albowiem dawaæ mu imiê wodza, kiedy nigdy wojska swego w pole nie wyprowadza³. Religii byli schizmatyckiej, greckiej; mieli swoj± cerkiew i popa; i to by³o dosyæ nabo¿eñstwa dla hultajów. ¯on nie mieli ani kobiety ¿adnej miêdzy sob± nie cierpieli; a kiedy który zosta³ przekonany, ¿e kêdy za granic± mia³ sprawê z kobiet±, tedy takowego do pala w kureniu, z którego by³, za dekretem przywi±zanego, póty t³ukli polanami, to jest szczypami drew, póki go nie zabili, pokazuj±c na pozór, jakoby czcili stan czysto¶ci; dla czego te¿ nazywali siê powszechnie mo³ojcami, to jest m³odzieñcami, gdy w samej rzeczy prowadzili ¿ycie bestialskie, ma¿±c siê jedni z drugimi grzechem sodomskim albo ³±cz±c z bydlêtami, na które spro¶no¶ci, samej naturze obmierz³e, nie by³o ¿adnej kary, jakby uczynek z kobiet± by³ plugawszy ni¿ z koby³± albo z krow±.
Rolnictwa bardzo ma³o traktowali; najwiêcej bawili siê rybo³ówstwem, my¶listwem i chowaniem stad wielkich rozmaitego byd³a i koni. Byd³o ich rogate ró¿ni³o siê szer¶ci± od byd³a naszej Ukrainy, by³o bowiem czerwone; bawili siê tak¿e handlem ryb suszonych, soli, skór, futer i rozmaitych rzeczy, zdobytych na rozboju, który by³ najcelniejszym ich rzemios³em.
Ka¿dy kampañczyk by³ zapisany w regestr, sk³adaj±cy owê liczbê wojska czterdzie¶ci tysiêcy. Mia³ ka¿dy swój dom i kram do towarów, które tam przybywaj±cym kupcom przedawali albo za zbo¿a i gorza³kê zamieniali, nie wychodz±c nigdy dla ¿adnej potrzeby z siedliska swego. Kampañczyk mia³ swoich wyzwoleñców, czyli s³ug kilku: piêciu, sze¶ciu, siedmiu i wiêcej, pod³ug tego, jak siê mia³ który. Kiedy kampañczyk podchodzi³ w lata szêdziwe, wybiera³ spomiêdzy czeladzi swojej jednego, który mu by³ najmilszy, prowadzi³ go do kancelarii i tam uroczy¶cie zapisowa³ swoim nastêpc±. A ten po ¶mierci takiego ojca swego ogarnia³ wszystek maj±tek, reszta za¶ czeladzi albo przy nim zostawa³a, albo siê do innych kampañczyków rozchodzi³a; chc±c tedy zostaæ sukcesorem, trzeba by³o przylgn±æ do jednego kampañczyka i s³u¿yæ mu jak najwierniej a¿ do ¶mierci.
Kampañczykowie sami, maj±c siê dobrze i bêd±c gospodarzami, rzadko kiedy wychodzili na rozbój, wychodzili jednak i wtenczas bywali hersztami kup hajdamackich. Do takich wycieczków przyprowadzi³a kampañczyków potrzeba, gdy swój maj±tek jakim sposobem utraci³, albo gdy do rozboju mia³ serce i ochotê. Pospolicie atoli na rozbój wychodzili sami wyzwoleñcy, którzy nim wyszli, musia³ siê ka¿dy najprzód opowiedzieæ swemu kampañczykowi, a potem zebrana kupa generalnemu koszowemu, który tym sposobem, poniewa¿ wiedzia³ zawsze, wiele i w któr± stronê uda³o siê ich na rozbój, przeto gdy który koszowy mia³ dobre zachowanie z panami polskimi, przestrzega³ ich, aby siê mieli na ostro¿no¶ci, uwiadamiaj±c oraz o liczbie ci±gn±cej na rozbój. Zabraniaæ im koszowy takiej ochoty nie móg³, kiedy polityka dworu moskiewskiego prawie dlatego tych hultajów konserwowa³a, aby Polaków i Tatarów ciemiê¿yli, a oraz gin±c sami w ró¿nych potyczkach i egzekucjach, w liczbê nadpotrzebn± nie wzrastali. Do tego rozbój by³ drog± krótsz± i chwalebniejsz± dos³u¿enia siê rangi kampañczyka ni¿ inne us³ugi przy boku swego pryncypa³a. Je¿eli siedym lat szczê¶liwie rozbija³, ju¿ mia³ w rêku ascens na pierwsze miejsce wakuj±cego kampañczykostwa; lubo siê tego szczê¶cia niewielem dostawa³o, bo ich od polskich podjazdów du¿o ginê³o, jako siê ni¿ej da widzieæ lepiej.
Drug± zas³ug±, jeszcze krótsz± od rozboju, acz nie tak estymowan±, by³o kucharstwo. To przez dwa roki bez nagany odbyte czyni³o kucharza kampañczykiem. Ale praca ledwo zno¶na; ka¿dy kureñ, to jest chor±giew - mia³a swego kucharza; ten dzieñ i noc musia³ mieæ gotowe jad³o dla przybywaj±cych w ró¿ne godziny dzienne i nocne od ró¿nych zabaw Kozaków. By³ razem kucharzem i szafarzem; powinien wcze¶nie staraæ siê u starszego chor±gwi o to, czego mu do kuchni brakowa³o. Nie gotowa³ on tam ¿adnych wymy¶lnych potraw ani rozmaitych, tylko dwie raz na raz, ca³ym traktamentem kozackim bêd±ce, z skarbu szafowane: kasza jaglana rzadko, w miêsne dni s³onin±, w postne olejem okraszona, i bigos z ryb suszonych bez wszelkiej przyprawy. Nalewa³ i nak³ada³ tych potraw w korytka pod³ug miary, jak ich ubywa³o. Kozak przyszed³szy, b±d¼ jeden, b±d¼ wiêcej, siada³ w czubki przy korytku, doby³ ³y¿ki od pasa i jad³ tego i owego, póki mu siê podoba³o; gotowa³y siê te potrawy w kocio³kach miedzianych, na trzech kijach nad ogniem zawieszonych.
Ten¿e kucharz mia³ w dozorze swoim tytoñ, który tak¿e, jak strawê wy¿ej opisan±, z skarbu na kurenie rozdawano. W ka¿dym kureniu niedaleko korytek sta³o kilka lulek wielkich glinianych, maj±cych doko³a po kilka dymników, czopkami, na sznurkach przywi±zanymi, pozatykanych; kiedy który Kozak nie chcia³ ekspensowaæ swego tytuniu, siada³ do generalnej lulki, wyj±³ czopek i za³o¿y³ swój cybuch w dymnik, ci±gn±³, póki mu siê podoba³o; kucharz za¶ dawa³ baczenie na lulki i nak³ada³ raz za razem tytuniem, skoro by³y wypró¿nione. Do jednej lulki mog³o siê zmie¶ciæ i o¶miu Kozaków, je¿eli mieli cybuchy d³ugie; pod³ug d³ugo¶ci których robi³ siê cyrku³ obszerniejszy, a tym samym do przyjêcia i pomieszczenia wiêcej palaczów sposobniejszy. Odchodz±c od lulki ka¿dy Kozak zatchn±³ swój dymnik czopkiem, na sznurku przy lulce wisz±cym.
Je¿eli kucharz by³ ospa³y i nie pilnowa³ swojej powinno¶ci w tych dwóch artyku³ach, ka¿dy Kozak, nie znajduj±cy dla siebie gotowego jad³a lub tytuniu, mia³ prawo wykropiæ mu skórê batogiem, a oprócz tej kary czêste skargi na niego zachodz±ce sprawia³y mu degradacj±. Na tê publiczn± wygodê jad³a i tytuniu sk³adali siê wszyscy kampañczykowie z swoich maj±tków i by³a to jak kontrybucja.
¯e tedy takie by³y publiczne sto³y i tytunie z skarbu, przeto ¿aden kampañczyk swoim wyzwoleñcom nie dawa³ wichtu, tym, którzy dla niego w rybo³ówstwie, my¶listwie, pasieniu trzód lub w rolnictwie pracowali, wyj±wszy tych, którzy przy boku pañskim na zawo³anie byæ musieli. Jurgieltu te¿ pewnego ¿aden wyzwoleniec nie bra³; nale¿a³o do szczodrobliwo¶ci kampañczyka udzieliæ mu co z tych po¿ytków, oko³o których który dla kampañczyka wyzwoleniec pracowa³.
Trunki w szynkowniach by³y przedawane: miód, wino i gorza³ka; ta ostatnia Kozakom najlubsza i najpospolitsza. Wolno by³o ka¿demu za swój grosz piæ tyle, ile siê któremu podoba³o, byle swojej powinno¶ci nie opu¶ci³ i ha³asu nie zrobi³; bo za te wystêpki surowie karano. Dla czego, choæ w Siczy mieszkali najgorsi z ca³ego ¶wiata ludzie, apostatowie od wiary i ró¿nych zakonów, infamisowie, zbiegowie kryminalni z rozmaitych stron, skromno¶æ atoli wielka tam panowa³a i bezpieczeñstwo tak wielkie, i¿ ¿adnemu podró¿nemu z towarem, po towar lub w innym jakim interesie do Siczy przybywaj±cemu w³os z g³owy nie spad³; pieniêdzy, nawet gdyby na ¶rodku ulicy po³o¿onych, nikt nie ruszy³. Albowiem naruszenie osoby lub maj±tku cudzego, b±d¼ tamtejszego miêszkañca, b±d¼ go¶cia, ¶mierci± natychmiast karano, na kogo tylko pad³a suspicja. Dla którego rygoru wszyscy zaraz starali siê o wy¶ledzenie winowajcy, skoro siê w tych dwóch miarach jaki wystêpek pokaza³. Takie prawo ludzko¶ci rozci±gali a¿ do granicy swojej, dalej za¶ nie s³u¿y³o, tylko tym, którzy pozbywszy lub nabywszy w Siczy towarów, powracali z nimi do domów z paszportem od koszowego. Jad±cym za¶ do Siczy i prowadz±cym towary by³o wszelkie bezpieczeñstwo zaraz od mety zaczynaj±cej step siczowy, to jest puste pole, które do Siczy prowadzi³o z osiad³ej Ukrainy.
Po wziêtym pozwoleniu od koszowego hajdamacy szli do cerkwi; tam brali b³ogos³awieñstwo od popa, jakoby wychodz±c na uczynek pobo¿ny, Bogu mi³y, niszczenia ³acinników, ¯ydów i wszelkich innych Rusinów, od ich wiary i chizmatyckiej odszczepieñców.
W ziemiê tatarsk±, jako s±siedztwem bli¿sz± i tylko rzek± Dunajem od Siczy przedzielon±, wpadali rozmaitymi czasy. Tym pospolicie tylko zajmowali z pastwisk stada koni i byd³a rogatego, z którym co prêdzej wp³aw uchodzili przez rzekê na swoj± stronê, za któr± Tatarowie nigdy ich goniæ nie ¶mieli, widz±c odpór gotowy, od swoich si³ mocniejszy, i kontentuj±c siê tym, co przed rzek± odbili i którego hajdamakê zat³ukli.
G³êboko w Tatarszczyznê nie wkraczali ani siedlisk tatarskich nie pl±drowali (poniewa¿ Tatarowie, bêd±c takimi¿ rabusiami, jak i hajdamacy, zawsze wsie¶æ na koñ i skupiæ siê na swoich najezdników gotowymi byli), ale tylko nad brzegiem dawali baczenie, gdzie Tatarowie z swoimi stadami koczuj±; ukradkiem tedy napad³szy na Tatara mniej ostro¿nego albo drzymi±cego wpadli na niego znienacka (co w Polach Dzikich, wielkimi trawami zaro¶niêtych, uczyniæ im nietrudno by³o) i udusiwszy cz³owieka albo mu gard³o przerzn±wszy, co prêdzej zawinêli siê oko³o stada. Je¿eli mieli zajmowaæ konie, tedy uwa¿ali, który ogier wodzi stado; na tego z³apanego wsiad³szy, jeden hajdamak krzykn±³ i co tchu do rzeki pêdzi³, a stado zhukane za nim, drudzy za¶ hajdamacy z ty³u na innych koniach schwytanych poganiali. Lub je¿eli im czas nie pozwoli³ uj±æ ¿adnego konia, pieszo siê w owych trawach do rzeki zmykali, byd³o za¶ rogate jak najciszej zaj±wszy, takim¿e cichaczem, pospieszaj±c ile mo¿no¶ci, w rzekê pêdzili, gdzie na nich czekali inni Kozacy w czó³nach, tak dla przewiezienia swoich, jako te¿ dla odparcia pogoni tatarskiej.
Na Ukrainê polsk± wychodzili zawsze na wiosnê, a powracali przed zim±; wyszed³szy z Siczy w sto, dwie¶cie lub trzysta koni, rozdzielali siê na ró¿ne partie, co czynili najprzód dlatego, ¿eby wiêcej kraju zasiêgn±æ mogli, druga: ¿eby komendom polskim, ¶cigaj±cym za nimi, ³atwiejsze roztargnienie uczyniæ mogli, trzecia: ¿eby razem wszyscy, gdyby zostali pokonani, nie zginêli, czwarta: ¿eby siê ³atwiej w ma³ych partiach ukrywaæ mogli. Formowali z siebie dwojakie kupy, nigdy z sob± nie z³±czone, ale osobno szczê¶cia szukaj±ce: jedni pl±drowali konno, drudzy pieszo. Jak jazda, tak piechota innej nie za¿ywa³a broni, tylko spisê i samopa³; piechota, sposobniejsza do ukrycia siê w wielkich trawach ukraiñskich, trudniejsza by³a naszym do zniesienia ni¿eli jazda, razi³a bowiem naszych z samopa³ów, nie bêd±c widziana; a je¿eli by³a doko³a obst±piona, broni³a siê do upad³ej, tak i¿ czêsto nasi, wzi±wszy mocn± plagê, odst±piæ ich musieli albo te¿ oni sami, doczekawszy siê nocy, z po¶rodka nich wymkn±æ siê potrafili. Gdy ju¿ tak blisko podjazd polski natar³ na hajdamaków, ¿e ju¿ dalej uchodziæ nie mogli, stanêli w szyku i zdj±wszy czapki, uczynili Polakom pok³on, a dopiero zaczêli siê broniæ, co czynili czê¶ci± przez zuchowato¶æ, czê¶ci± dodaj±c sobie serca.
Z jazd± mieli ³atwiejsz± sprawê Polacy, osobliwie kiedy dragonia znajdowa³a siê przy komendzie polskiej. Ta zsiad³szy z koni i daj±c ognia plutonami, prêdko hajdamaków rozp³oszy³a, na których, zmiêszanych i ty³ podaj±cych, wpad³szy jazda pancerna i przedniej stra¿y, jednych ¿ywcem schwyci³a, drugich ubi³a albo przynajmniej prowadzony tabor z zdobycz± zabrawszy, na cztery wiatry rozpêdzi³a. Lecz kiedy nie by³o dragonii przy Polakach, ciê¿ko im by³o ponêkaæ hajdamaków i nieraz od nich dobre plagi wziêli.
Do tych hajdamaków, którzy wyszli z Siczy, przywi±zywa³o siê wiele hultajstwa z Rusinów polskich i ¯ydów. Ci, rozbijaj±c z nimi ca³e lato, na zimê rozchodzili siê po wsiach, s³u¿±c po karczmach za parobków i po gorzelniach (po rusku: winnicach) za palaczów; drudzy za¶, przyj±wszy bractwo hultajskie raz na zawsze, do Siczy z hajdamakami powracali i ci to byli nasieniem i potomstwem hajdamaków, którzy oprócz takich plemienników, powracaj±c do Siczy, porywali te¿ i ch³opców m³odych, b±d¼ obcych, b±d¼ swoich krewniaków, a tak mno¿yli siê i nastêpowali jedni po drugich, choæ ¿on nie mieli.
Naje¿d¿ali ci hajdamacy szlacheckie dwory, wsie i miasta nawet, nikomu nie przepuszczaj±c, kogo tylko zrabowaæ mogli; na ¶mieræ, prawda, najechanych z trudna kiedy zabijali, chyba z szczególnej jakiej osobistej zemsty s³ugi, ch³opa lub ¯yda, do hajdamaków zbieg³ego. Ale dla wyci¶nienia pieniêdzy mêczyli niemi³osiernie; i chyba znacznym a oraz ³atwym ob³owem, sobie bez ciê¿kiej inkwizycji ofiarowanym, u³agodzeni zostali, kiedy nie mêcz±c, dawszy tylko na nezabudesz kañczugiem po plecach, odjechali z takim po¿egnaniem: "Porastaj!"" Dlatego panowie ukraiñscy wszyscy trzymali po kilkadziesi±t i po kilkaset kozaków nadwornych, którzy ich tak w domu, jak w drodze dzieñ i noc od tych rabusiów strzegli. Miasta za¶ i miasteczka w ka¿d± noc przez po³owê mieszkañców, w broñ opatrzonych, z kot³ami i tarabanami chodz±c po ulicach pilnowa³y siê od rozboju. A jednak przy takiej chocia¿ ostro¿no¶ci, w nocy, zazwyczaj napadnieni, nieraz tak panowie, jak ch³opi we wsiach i ¯ydzi z mieszczanami i ko¶cio³ami, i klasztorami po miastach zrabowanymi zostali, kiedy stra¿ domow± albo prze³amali hajdamacy, albo te¿ w zmowie z nimi zostaj±c, niby do ucieczki przymusili. Dlatego ca³e lato na Ukrainie z pomiernej szlachty i ch³opi tudzie¿ arendarze ¯ydzi nicht w domu nie nocowa³, ale ka¿dy przed zachodem s³oñca z dusz± wynosi³ siê w step, ukrywszy maj±tek i jeden kryj±c siê przed drugim: m±¿ przed ¿on±, ¿ona przed mê¿em, ojciec i matka przed dzieæmi, dzieci przed rodzicami i sami przed sob±, a¿eby znaleziony jeden z bólu nie wyda³ drugiego, gdyby go mêczono i o drugich pytano.
Drogi tak¿e publiczne obsiadali ci¿ hajdamacy; w lada dolinie zakrad³szy siê niedaleko od drogi, uwa¿ali kurzawê, która w tamtej ziemi t³ustej za ka¿dym jad±cym na kszta³t dymu podnosi siê wysoko w górê. Uwa¿ali tedy wielko¶æ kurzawy; je¿eli miarkowali, ¿e kto jedzie z ma³ym konwojem albo w cale bez konwoju, wypadali na niego, obdarli ze wszystkiego, co mia³, i obiwszy ratyszczami, to jest drzewcami od dzidów, plecy, w koszuli pu¶cili, powiedziawszy swoje zwyczajne: "Porastaj!"
Ci, którzy szczê¶liwie powrócili do Siczy, po³owê zdobyczy oddawali swoim kampañczykom, a kampañczykowie dziesi±t± czê¶æ tej potowy koszowemu; taki¿ podzia³ by³ koni i byd³a, Tatarom zabranego.
Z takimi tedy hultajami co lato wojsko nasze polskiego i cudzoziemskiego autoramentu odprawia³o kampanie, przybieraj±c na czas do siebie kozaków porodowych, to jest nadwornych, ró¿nych panów; najwiêcej za¶ sami za nimi chodzili, bo Kozacy z trudna swoich bratów wiernie prze¶ladowali, chyba wtenczas, gdy siê rzecz dzia³a bardzo jawno pod okiem komendanta polskiego; ale jak na boku Opodal, to jak wilcy z psami z wilczycy i psa sp³odzonymi pow±chawszy siê, ka¿dy poszed³ w swoj± stronê.
Kozacy humañscy Potockiego, krajczego koronnego, a potem wojewody kijowskiego, najsprawniejsi byli w doje¿d¿aniu i znoszeniu hajdamaków, wyj±wszy, i¿ tê przys³ugê dla kraju bardzo niewiernie czynili. Nie napastowali oni nigdy hajdamaków, kiedy na wiosnê na rozbój w kraj wstêpowali, tylko pod jesieñ, kredy miarkowali, ¿e z zdobycz± powracaj±, wtenczas im zastêpowali, zdobycz odbierali, a samych hajdamaków, chyba ¿e siê bronili do upad³ej, szczerze bili; je¿eli za¶ s³abo im siê stawiwszy w ucieczkê prysnêli, nie bardzo gonieniem za nimi koni swoich mordowali. Druga: kto z zrabowanych chcia³ odzyskaæ od kozaków humañskich swoje rzeczy, musia³ je dobrze op³aciæ, darmo nie dosta³; które poczytali za rzeczy prawnie nabyte, bo z azardem ¿ycia.
Komendanci polscy, wielu dostali ¿ywcem hajdamaków, ¿adnego nie pardonowali, lecz zaraz na placu albo wieszali na ga³êziach, albo je¿eli mieli czas, ¿ywcem na pal wbijali; która egzekucja takim sz³a sposobem: obna¿onego hajdamakê po³o¿yli na ziemi na brzuch; mistrz albo który ch³op sprawny do egzekucji u¿yty naci±³ mu toporkiem kupra, zacierany pal ostro z jednego koñca wetchn±³ w tê jamê, któr± gnój wychodzi z cz³owieka, za³o¿y³ do nóg parê wo³ów w jarzmie i tak z wolna wci±ga³ hajdamakê na pal rychtuj±c go, aby szed³ prosto. Zasadziwszy hajdamaka na pal, a czasem i dwóch na jeden, kiedy by³o wiele osób do egzekucji, a ma³o palów, podnosili pal do góry i wkopywali w ziemiê. Je¿eli pal wyszed³ prosto g³ow± lub karkiem, hajdamak prêdko skona³; lecz je¿eli wyszed³ ramieniem albo bokiem, ¿y³ na palu do dnia trzeciego, czasem wo³a³ hory³ki, to jest gorza³ki, i pi³ podan± sobie.
To tak okrutne morderstwo bynajmniej hajdamaków nie u¶mierza³o; mieli sobie za jaki¶ heroizm skonaæ na palu. Kiedy siê w kompanii przy gorza³ce jeden z drugim kamraci³, ¿yczy³ mu: "Szczo by ty ze mnoju na jednym palu stryty³", to jest: "Bogdajby¶ ze mn± na jednym palu stercza³." Bywali drudzy tak zatwardzia³ego serca, ¿e miasto jêczenia w bólu wo³ali na dyryguj±cego zaci±ganiem na pal: "Krywo idet, punc mistru", jakby bólu ¿adnego nie czu³ albo jakby go tylko kto w ciasny bot obuwa³. Dla tak okrutnej ¶mierci, acz niby lekcewa¿onej, hajdamacy wszêdzie siê do upad³ej bronili. Na piêædziesi±t hajdamaków trzeba by³o naszych dwie¶cie, trzysta i wiêcej, aby ich zwyciê¿yli; równej lub ma³o wiêkszej liczbie nigdy siê pobiæ nie dali.
To ju¿ wszystko, co mog³em w pamiêci utrzymaæ, com widzia³ i com s³ysza³ pewnego o wojsku autoramentu polskiego i regularnym nieprzyjacielu Ukrainy, hajdamakach. Jako za¶ celem moim jest pisaæ o obyczajach polskich za Augusta III, tak nie mogê pomin±æ i tego, lubo mam za bajki i gus³a, ¿e Polacy wierzyli mocno, i¿ miêdzy hajdamakami wielu siê znajdowa³o charakterników, których siê kule nie ima³y. Powiadali z przysiêg± nieraz, ¿e widzieli hajdamaków zmiataj±cych z siebie kule, które w ich twarz albo piersi trafi³y, ¿e wyjmuj±c takie kule zza pazuchy, nazad na Polaków odrzucali. Dla czego nasi, zabobon zabobonem przemagaj±c, robi±c kule na hajdamaków lali je na pszenicê ¶wiêcon±, to ju¿ taka kula chwyciæ siê mia³a hajdamaki.
Pozdrawiam
Krzysztof